Parę lat temu wymyśliłam Mroofkomysza, towarzyszył mi zawsze w tych niedookreślonych chwilach, gdy stoi się przed sztalugą, albo siedzi przy maszynie, a czas płynie jakby obok.
Czasem o nim zapominałam, grzęznąc w codzienności, ale Mroofkomysz powrócił i zwizualizował się w dwójnasób, gdy narodziła się moja córeczka. Zrozumiałam, że bez niej byłabym dziś uboższa o zachwyt nad światem. Odkurzyłam sposób patrzenia na świat oczami Mroofkomysza- czyli najczystszym zachwytem.
Mroofkomysz to indywidualista towarzyszący memu dziecku każdego dnia i czerpiący inspiracje z kreatywnego, dziecięcego podejścia do rzeczywistości. Szuka alternatywy dla szablonowego postrzegania świata i odrobiny osobliwości w każdym dniu...
A ja wyjmuję z łapek Mroofkomysza garść zachwytu zawsze zanim stanę przed sztalugą...

środa, 30 stycznia 2013

Gdy za oknem biało, pusto, Mroofkomysz siedzi i wspomina...

widzę mokry odgłos wieczoru
młyn zaplątał swe koło w palce wody
wciśnięta w zielone ramię pagórka
okryta beżową dłonią zarośli
patrzę na jeszcze jeden koniec
półmrok powiesił świeżo prane cienie
na słupach na płocie na drzewach
ustawiał i powyciągał
w dziwne kształty niczyją pogodę
gdzieś obok droga ucieka
piaskiem po kamieniach
odchodzi w dal zaśliniona mgłą
pod lasem ognisko ćmi fajkę
wiatr męczy stara poduszkę słomy
ja niedogaszona pobłądziłam
wśród aromatów początku nocy


pamiętam
była
szczypta mgły
kieliszek spadania deszczu
nabity na kij dym z ogniska
łyżka powietrza
ziarenko miodu
 kropla czerwieni liścia
garść zapachu dojrzałych jabłek
plaster wilgotnego drewna
pamiętam
to była właśnie
jesień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz